KAJAKSON W DRODZE

KAJAKSON W DRODZE

Menu

SOBOTA, 30 maja, dzień 1

Wrocław - Szczecin kajakiem solo bez żadnego trybu

Ten dzień zaczął się o 1:00 w nocy. Czci godny kolega Piotr zgodził się, że podrzuci mnie oraz kajak do Wrocławia, a przy okazji Międzynarodowego Dnia Dziecka odwiedzi swoją dorosłą córkę🙂 Wspólnota interesów spowodowała że o 7:00 rano znaleźliśmy się we Wrocławiu w dawnej dzielnicy Psie Pole, a dokładniej rzecz ujmując tuż za śluzą Rędzin. To ostatnia śluza miejska. Niemniej, by dostać się do wolnej Odry, trzeba pokonać jeszcze dwie śluzy. Pierwsza usytuowany jest 20 km dalej i nosi nazwę Brzeg Dolny. Druga, następne 20 km dalej - Malczyce. Więcej spiętrzeń wody na Odrze, aż do samego Szczecina, już nie ma.

Zatem kiedy Piotr pomógł mi zrzucić kajak na wodę i upakować rzeczy, po pożegnaniu, ruszyłem w stronę Brzegu. Po trzech godzinach dotarłem na miejsce.

- Wystarczy panu 40 centymetrów wody? - zapytał mnie śluzowy nim przekręcił wajhę uruchamiającą wrota.   - Tyle jest po drugiej stronie wrót - dodał.

Mam w kajaku ster, ale powinno wystarczyć.

- Dalej będzie głębiej? – zapytałem bez wiary w dobrą kondycję rzeki. 

- Powinno być - wyraził nadzieję śluzowy.

I tak pokrzepiony jego nadzieją zjechałem 5 metrów w dół, a po otwarciu wrót wypłynąłem z długiej komory, przystosowanej do zestawów barek,  na 40-sto centymetrową Odrę. Za operację, która trwała 30 minut, nie zapłaciłem ani grosza. Nie wiem dlaczego.

Tak przy okazji, 40 centymetrów wody nie wystarczyło. Dwa razy przytarłem dnem po kamieniach. Bo to nie było 40 centymetrów.

Przede mną następne 20 km, kolejne trzy  godziny wiosłowania. Śluzowy w Malczycach, już uprzedzony telefonicznie przez kolegę z Brzegu, czekał z otwartymi wrotami. Tym razem 6 metrów w dół. I znów 30 minut. Tu także za operację nie zapłaciłem złotówki. Zaprawdę, powiadam wam, zacne mamy Państwo; hektolitry wody, silniki elektryczne, uruchamiające wrota, pracownik, który przyszedł w sobotę specjalnie dla mnie, bo tylko ja płynąłem, nic nie kosztują.


Zabytki w rozsypce

Stara fabryka czegoś. Wrak historii.
Stara fabryka czegoś. Wrak historii.
Po drodze nie trzeba się specjalnie rozglądać, by zobaczyć na którymś z brzegów okruchy historii. W różnym stanie. Klasztor cystersów, jako perełka baroku, oczywiście się broni. Ale już tzw. zamek książąt wrocławskich na prawym brzegu, kilkanaście km za Wrocławiem, już nie; przypomina bardziej kupę kamieni cudem stojących w pionie, niż fragment historii. Kawałek dalej powyższa fabryka. Kiedyś. Czegoś.

Rzeka o dziwnej konstrukcji

Koryto rzeki przypomina ciąg połączonych "nogami i głowami" drukowanych liter "E". W ten sposób tworzy się zatoczka o wklęsłości ok. 10 metrów i długości około 20, a następnie w kierunku nurtu wypiętrza się ziemna ostroga, wzmocniona usypanymi kamieniami. Jak dotychczas, na całej długości. Dlaczego tak, a nie inaczej zabezpieczony jest brzeg? I przed czym? Bo skarpy w zatoczkach są podmyte przez wysoką wodę. Chodzi o lód?

Dodam, że ów schemat nie ma nic wspólnego z meandrowaniem rzeki, ponieważ to ciąg na obu brzegach na całej długości. 

Do sprawdzenia. 

Odra meandruje w środkowym biegu dość leniwie.
Odra meandruje w środkowym biegu dość leniwie.

Liczby na dziś

Wypłynąłem z kilometraża 262, przypłynąłem na kilometraż 343 i pod taką tabliczką dziś nocuję. A więc 81 kilometrów. Czyli do Szczecina 394. 

Oczywiście przesadziłem. Z chciwości; na jutrzejszy ranek mam zapowiedziane deszcze, więc chciałem dziś nadrobić jutro🙂 

Przesada nie polegała na kilometrach, choć w rezultacie też. Rzecz w tym, że dziś cały dzień płynąłem z grubsza z południa na północ, no a wiatr północny wiał oczywiście dokładnie odwrotnie. A więc w twarz. I tak, u mnie też wiał w porywach 70 km/h. Dwa razy wyrwał mi wiosło, a na dłuższych "prostych" zalewał dziób kajaka falami, bo Odra na np. 4 kilometrach, jako dziś dość płytka, również potrafi się rozbujać.  Było ciężko i mało przyjemnie. Może wziąwszy pod uwagę poranny deszcz, jakoś się zregeneruję.

NIEDZIELA, 31 maja, dzień 2

Nad ranem odwiedził mnie dzik. Pokrzątał się, pochrumkał, napił wody i poszedł.

7:00. Pada deszcz.

8:00. Pada deszcz.

9:00. Kropi. Małe śniadanie w namiocie. Małe pakowanie. 

10:00. Pada deszcz...

Wyruszyłem o 11.30. Zgodnie z przewidywaniami, płynie się ciężko. Mięśnie bolą. Zwłaszcza przyobojczykowe. Do tego wiatr, prawie tak jak wczoraj. "Prawie" w tym przypadku czyni różnicę. Dzioba kajaka już nie zalewa, wiosła nie wyrywa, ale nadal  ciężko; gdy zza zakrętu wychodzę na prostą, wiosłując w równym tempie, nagle wiatr mnie zatrzymuje. Muszę naciskać mocniej, a zatem historia z wczoraj się powtarza. Wiatr słabnie dopiero pod wieczór. Teraz, o 21:00, niebo jest bezchmurne. Coś się w pogodzie przełamało. Sądzę, że jutro będę walczył nie z wiatrem, a słońcem.

No a gdzie ptacy/ptakowie?

Mam nawet taką teorię związaną z występowaniem przyrody, a wysnułem ją na podstawie obserwacji czapli i wędkarzy. Mianowicie, jeżeli na jakimś odcinku rzeki nagle zagęszczenie wędkarzy na metr kwadratowy gwałtownie zwiększa się, to oznacza, że zbliżam się do jakiegoś miasta. Jeśli natomiast na którymś z brzegów ponadnormatywnie występują czaple, oznacza to, że jestem bliżej terenów niezamieszkałych, a więc głuszy. I to działa.

Tak ogólnie dodam, że zarówno wędkarzy, jak i czapli, jest przerażające dużo. No wiem, był weekend, zobaczymy, jak to wygląda w tygodniu. Przynajmniej jeśli chodzi o wędkarzy. 

Co jeszcze oprócz czapli? Na pewno sporo zwierzyny płowej, widziałem sarnę, łanię przy wodopoju, czyli rzece, półtora bobra (to jest jednego całego i fragment ogona już w zanurzeniu). Sporo także wszelkiej maści drapieżników wysokiego lotu, w tym przynajmniej dwa ptaszyska wielkości Antonowa od chińskich maseczek. No a pisząc te słowa, właśnie wyjąłem wędrującego pod kolanem kleszcza, czyli dzieje się. 



Sielski krajobraz
Sielski krajobraz

Jak Niemcowi opchnąć szlugi na migi?

Wiem, że może to nie nie zabrzmi wiarygodnie, ale odnotowałem wielkie zwycięstwo tuż przed Głogowem. Z większej odległości widziałem na wodzie jakąś łódkę. Po godzinie zbliżyłem się na tyle, że mogłem rozpoznać dużą motorówkę. Pół godziny później miałem ją na lewym trawersie. W wypasionej łódce sześć osób, pomalutku, na niewielkich obrotach silnika, aby tylko utrzymywać sterowność, płynęło i raczyło się piwem. Oprócz sternika. Gdyby nie to, że ich wyprzedzałem w trudnym miejscu (zwężenie, bystrze przy pracującej pogłębiarkę) pewnie zapytałbym, czy nie mają aby jednego zimnego na sprzedaż. Ech, to by dopiero był bal😄. A tak musiałem się zadowolić tylko wyprzedzeniem motorówki kajakiem. 

Kawałeczek za mostem, a więc i za miastem, na prawym brzegu dostrzegłem trzech zmęczonych  panów "podpierających" rowery. Odezwali się dopiero, gdy ich minąłem.

 - Halo! -  zawołał jeden.

 - Halo! -  odkrzyknąłem i odmachałem grzecznie (nie wiedząc jeszcze, że ta rozmowa odbyła się po niemiecku). 

Wówczas drugi z nich pokazał mi wymowny gest palenia papierosa. Najpierw nie zrozumiałem, o co chodzi, ale zacząłem myśleć. I wymyśliłem, że to przecież Głogów. Do granicy niemieckiej blisko, a panowie widząc flagę unijną, zamocowaną na kajaku, pomyśleli zapewne, że płynie Niemiec. No a czego może chcieć Niemiec od trzech polskich "rowerzystów"? Tanich fajek, fajek i jeszcze raz fajek. Proste.

Głogów. Mniejszy fragment całości.
Głogów. Mniejszy fragment całości.

Podsumowanie odcinka

Ciężko i późno, ale nieco udało się napłynąć. 

Ruszyłem z kilometraża 343, zakończyłem na 414, czyli dziś przepłynąłem 71 km. Jak na właściwie pół dnia, to dużo, ale i zakończyłem 1.5 godziny później, niż powinienem. 

Gram dalej. 

PONIEDZIAŁEK, 1 czerwca, dzień 3

Jeśli mam wybór, staram się stawać na noc po takiej stronie rzeki, by słońce budziło mnie rano. To takie dodatkowe zabezpieczenie, backup budzika w telefonie. Nie inaczej było dziś. Budzik nastawiłem na 7:00, wstałem o 6:00, ale wypłynąłem dopiero o godzinie 8:30. Ciężko rano się ruszyć.

Dziś niebo bezchmurne. Wiatr słabszy niż wczoraj, jednak doskwierał. Ideałem by było, gdyby jutro było go połowę mniej. Bo jakiś musi być, przy bezchmurnym niebie i ostrym słońcu bez wiatru nie da się wytrzymać na wodzie. To znaczy da się, ale boli.

Spotkanie na 444 kilometrze

- Płyniesz do Szczecina?! – woła do mnie z lewego brzegu facet w polarze.

– Płynę! – odkrzykuję.

- Z Wrocławia?- dopytuje.

- Z Wrocławia - odpowiadam zaintrygowany faktem, skąd facet to wie.  Dobijam do brzegu na którym stoi.

Przedstawiamy się, zgodnie z tradycją wodniaków jesteśmy już na "ty". 

Nazwijmy go Kanadyjkarz. Bo płynie kanadyjką, napędzaną dużym drewnianym wiosłem kajakowym. Jego trasa to Gliwice - Bałtyk, czyli przynajmniej o 150 - 200 km więcej, niż ja. Dziennie robi 30-40 km. Ale nigdzie mu się nie spieszy. 

– Jestem niezależny czasowo – wyjaśnia. – Jestem na emeryturze, 2 lata temu żona mi umarła, nie chcę siedzieć w domu. Na całe lato kalendarz mam już ustalony. 

Kanadyjkarz pływa po polskich rzekach i jeziorach od czasów komuny. Twierdzi, że niewiele lub wcale nie ma akwenów, na których nie był. Jeździ sam lub w różnych składach, ale ma też stałe grono. Z nimi w lipcu znów rusza na Bug. 

Rozmawiamy o wszystkim. Szybko przerzucamy się z tematu na temat, z miejsc na miejsce, porównujemy wrażenia ze spływu Wisłą i narzekamy na wiatr, ustalamy prognozę pogody i znajdujemy wspólną "trasę życia" - spływ Dunajem. 

- I żebym jeszcze zimne piwo kupił - w pewnym momencie dzielę się z nim swoim marzeniem z wczoraj.

- Ja mam, chcesz? - pyta z uśmiechem, i wyciąga zieloną butelkę Łomżyńskiego z czeluści łódki.

- Królu złoty! - nie mogę się powstrzymać od śmiechu. Staram się odwdzięczyć i pytam, czy przypadkiem nie chce mleka. 

- Mam dżem. Lubię chleb z masłem, dżemem i mlekiem - odpowiada.

Krótkie spotkanie, może zajęło nam 15 minut, a tyle radości, emocji, zrozumienia. Wszystko jasne.

Było tak ciepło, że piwo najchętniej to bym natychmiast. Ale słońce plus piwo to zdecydowanie nie jest dobre połączenie. Piję je teraz, wieczorem, wspominając 444 kilometr Odry i pisząc te słowa.

Jeszcze jedno. Skąd Kanadyjkarz wiedział, że wystartowałem we Wrocławiu i płynę do Szczecina? Powiedział mu śluzowy w Malczycach, że dzwonił tu taki facet, i że będzie robił trasę do końca. Faktycznie, dzwoniłem tydzień przed wyjazdem i ustalałem kwestię śluzowania i procedur zawiadamiania. Śluzowy papla🙂

Przed laty spotkałem podobnego człowieka na Mazurach. Wodował łódkę wiosną i do jesieni pływał solo.
Przed laty spotkałem podobnego człowieka na Mazurach. Wodował łódkę wiosną i do jesieni pływał solo.

Jeszcze o latających

Na noclegu. Parka z tegorocznymi małymi (jeśli je widać)
Na noclegu. Parka z tegorocznymi małymi (jeśli je widać)

Rano, gdy wychodziłem z namiotu, w progu zderzyłem się z myszą. A raczej nornicą, bo była czarna. Chwilę później przemknął lis, który przyszedł się napić. Jednak kulminacyjny punkt dzisiejszego spotkania z przyrodą nastąpił mniej więcej po godzinie płynięcia. Czteroosobowa eskadra łabędzi wzbiła się w niebo tuż przed dziobem kajaka, a następnie każdy z członków eskadry, w kilkusekundowych odstępach, wypróżnił się do wody. Wyglądało to jak bombardowanie🙂 i widziałem taką sytuację pierwszy raz w życiu. Po łabędziach obserwowałem akcję pozyskiwania ryb przez dwa - nomen omen - rybołowy. No i zaczęły pojawiać się też kormorany.


PODSUMOWANIE DNIA

Wypłynąłem z 415 kilometra, a stoję na 505, czyli przepłynąłem 90 km. Jestem kilka kilometrów przed Krosnem Odrzańskim, około 270 km od Szczecina. Ale taki przebieg to za dużo, nie ma czasu na przerwy i kąpiele. No nic, zobaczymy co będzie dalej. 

WIĘCEJ CZYTAJ W MENU/ODRA cz.2